FAQFAQ   SearchSearch   MemberlistMemberlist   UsergroupsUsergroups  <strong>Gallery</strong>Gallery  RegisterRegister   ProfileProfile   Log in to check your private messagesLog in to check your private messages   Log inLog in 
INDEX PAGE

Poszukujemy osób, które jeśli mają ku temu ochotę zajęły się publicystyką, recenzjami płyt muzycznych, korektą stylistyczną tekstów, redagowaniem biografii zespołów, newsami oraz wszystkim tym, co wam przyjdzie do głowy, a uważacie, iż powinno znaleźć swoje miejsce na portalu. kontakt: admin@darknation.eu
Ostatnio na forum
1. Forum zdechło?
04-02-18, 04:25 - Piottr
3. Ambient Collage #8
30-11-16, 02:06 - yy28
4. Ambient Collage #7
29-05-16, 21:05 - yy28
5. Mgla (The Mist)
04-05-16, 15:00 - Vexatus
6. Achaja
04-05-16, 14:54 - Vexatus
Forum Index » Odnośnie Portalu » Relacje » wRacku Festiwal, 25-26.06.2010 Racibórz
Post new topic   Reply to topic
View previous topic :: View next topic  
Author Message
D-Vision


Offline 
Gender: Gender:Male
Age: 36
Zodiac: Scorpio
Joined: 20 Jun 2006
Posts: 308
Location: Głubczyce

PostPosted: 19-07-2010, 08:47    Post subject: wRacku Festiwal, 25-26.06.2010 Racibórz Quote selected Reply with quote

W dniach 25 i 26.06.2010 w Raciborzu odbyła się dziewicza edycja imprezy wRacku Festival. Relacja nie zawiera części koncertów z pierwszego dnia festiwalu (ponieważ skupiłem się na koncercie, który muzycznie jest najbardziej interesujący dla odwiedzających nasz portal), nie zawiera też informacji na temat „który wykonawca się spóźnił, o ile i dlaczego?” ponieważ, jak to mówią, szczęśliwi czasu nie liczą ;).
Przed przyjazdem wszyscy akredytowani dziennikarze otrzymali od organizatorów e-mail z garścią przydatnych informacji i festiwalową mapką miasta. Mała rzecz, a cieszy :).

W piątkowy wieczór podjechaliśmy pod klub Atmosfear na ulicy Rudzkiej. Ów klub okazał się mały, kameralnym pubem, ze „sceną” na podłodze. Niecała godzina do koncertu, ludzi niewiele. Nic to, dark electro wszak niszowym gatunkiem jest. Tego wieczoru miał bowiem zagrać rodzimy band Compulsive Shopping Disorder z Głubczyc. Podczas prób przed koncertem zaczęły się drobne problemy z klubowym nagłośnieniem, które swoje apogeum osiągnęły na koniec koncertu, ale o tym później. W kilkanaście minut przed koncertem pub zrobił się nagle wypchany po brzegi ludźmi, co tylko wywołało moje pozytywne zaskoczenie. Trzeba przyznać, że podziałało to motywująco na zespół, ponieważ dali tego wieczoru niesamowity show. Koncert jak zwykle został rozpoczęty przez klawiszowców intrem, po którym dołączył do nich wokalista z tradycyjnie zabandażowaną głową, co stało się już znakiem rozpoznawczym CSD. W trakcie koncertu, jak zawsze, miał miejsce żywiołowy show, ze spontaniczną szamotaniną pomiędzy zespołem, widownią, kablami, sprzętem, statywami itd. Dzięki temu ich koncerty zawierają w sobie dużą dawkę interakcji z publicznością. Muzycznie zespół wypadł bardzo dobrze (i jak zwykle żadnych komputerów – tylko instrumenty) i tak też został przyjęty przez publiczność. Usłyszeliśmy utwory z debiutanckiego albumu „In The Cube” oraz całkiem pokaźną liczbę nowych, niewydanych jeszcze utworów (z energetycznym i świetnie przyjętym Cold Corridor na czele). Niestety, słabe nagłośnienie klubu nie pozwoliło rozwinąć im skrzydeł, a przed ostatnim utworem koncert został brutalnie przerwany przez… wzmacniacz, który postanowił się spalić. Nie wpłynęło to jednak na dobry odbiór samego zespołu. Myślę, że ludzie powoli przyzwyczajają się do faktu, że dobra muzyka może pochodzić z Polski. W całym wieczorze dziwił jedynie brak after party, na który skarżyli się przyjezdni (w tym autor).

Drugiego dnia festiwalu na miejscu pojawiliśmy się trochę po południu. Po wejściu na obiekt, oprócz jego rozległości i dobrego rozplanowania festiwalowego terenu, w oczy rzuciła nam się jedna istotna sprawa: gdzie są ludzie??? Godzina była już godziną rozpoczęcia pierwszych koncertów, na scenie produkowała się lokalna grupa, którą pod sceną obserwowała 1 (słownie: jedna) osoba… Do tego kilka osób na bistro pomiędzy małą i dużą sceną sączyło piwko, kilka stoisk z koszulkami, gadżetami, pusty skate park (za to z DJ-em!). Byliśmy w szoku. Dwa dni festiwalu, dwie sceny, bardzo zróżnicowany gatunkowo skład, prezentujący z każdej strony wysoki poziom, świetna miejscówka (teren całego raciborskiego OSiRu), dobra organizacja, niedrogie (zważywszy na skład) bilety, pole namiotowe w cenie biletu, połączenia kolejowe i autobusowe – czego chcieć więcej? Widocznie jednak polskiej „wymagającej” publiczności czegoś zabrakło. Rozmawiając z organizatorem dowiedziałem się, że są rozczarowani tą sytuacją, dowiedzieli się miedzy innymi, że „bilety są drogie” itp. Ostatecznie celowali we frekwencję, która nie pokryłaby nawet kosztów organizacji. Nie będę podawał liczb, ale wydaje mi się niestety, że było ich mniej nawet od tej zaniżonej liczby. Ciężko mi wypowiadać się na temat publiczności metalowej czy innej, natomiast mogę z doświadczenia powiedzieć o czymś, co od dłuższego czasu obserwuję, jeśli idzie o scenę, którą zbiorczo możemy określić jako dark independent. Mamy tu do czynienia z ciekawym zjawiskiem. Wszyscy narzekają, że nic się nie dzieje. Wszyscy narzekają, że na dobre koncerty muszą jeździć za granicę. Do tego, każdy jest największym znawcą muzyki i nierzadko realizacji dźwięku. Natomiast, kiedy przychodzi do jakiegoś koncertu, nagle z jakichś przyczyn wszyscy siedzą w domu. A to nie mają pieniędzy, szczególnie kiedy „tak drogo”, a to nie mają czasu, a to złe połączenia (przykładowo do Bolkowa są przecież fantastyczne) itd. I zamiast wesprzeć scenę/posłuchać muzyki na żywo/pobawić się/cokolwiek* wolą zostać w domu a potem dalej być największymi znawcami muzyki oraz głosicielami „nicniedziejstwa”. Na podsumowanie powiem: to smutna sytuacja. Ale co tam, niech żałują ;) najgorsze jest jednak to, że przez taką postawę niektórych osób niedługo naprawdę nikt już do polski przyjeżdżał nie będzie i faktycznie trzeba będzie na dobre koncerty jeździć tylko za granicę. No ale cóż te zespoły mają robić, kiedy przyczynami odwoływania koncertów jest niskie zainteresowanie w przedsprzedaży?
Wracając do samego festiwalu, wszystkie koncerty zostały przesunięte do przodu o ok.1-1,5 godziny, co zresztą było bardzo dobrym posunięciem, bo z czasem schodziło się coraz więcej publiczności.

Więc po kolei:

Perpetum Homo (mała scena): weszliśmy w połowie występu, który jak na występ bez publiczności wydał się całkime żywiołowy. Muzycznie rockowo, trochę alternatywnie. Szczerze mówiąc po przejrzeniu ich utworów na myspace, ciężko mi uwierzyć, że to ten zespół (czyt. o wiele lepiej na żywo).

Flapjack (mała scena): chłopaki zagrali bardzo żywiołowy koncert mimo nielicznej publiczności. Nie oszczędzali się, widać jednak było, że brakuje im zabawy pod sceną. Zagrali więc przygotowanego seta i zeszli ze sceny. Technicznie bardzo dobrze.

Frontside (mała scena): jak wiemy, Frontside, który śpiewał kiedyś „na zawsze hardcore” gra obecnie metalcore, przez co wiele osób (m.in. ja) odwróciło się od nich jako hipokrytów (poza tym nie lubię metalcore’u ;)). Koncert więc obserwowałem z oddali, ale sądząc po reakcjach publiczności – podobało się. Był także całkiem dobry kontakt z publicznością.

1984 (duża scena): pierwszy zespół na dużej scenie, panowie zagrali dość krótko, jednak solidnie i z jednym bisem. Widać było, że publiczność czekała już od kilku godzin na ich występ. Nie można jednak przeboleć przearanżowanego wokalu w Radio Niebieskie Oczy Heleny.

Paprika Korps (mała scena): opolska formacja reggae zagrała regularny, dobry technicznie i dobrze brzmiący występ dla sporadycznej publiczności zgromadzonej pod małą sceną.

Das Ich (duża scena): muzyka tego projektu nie jest tym, co lubię, jednak cały koncert obserwowałem stojąc w pewnej odległości od sceny. Muzycznie wypowiadać się nie mogę, jednak trzeba przyznać, że technicznie koncert był bardzo dobry. Widać było też świetny kontakt z publicznością. Podczas koncertu niemieckiej formacji mieliśmy tez do czynienia z jedynymi problemami technicznymi, jakie wystąpiły podczas festu. W pewnym momencie zaczął zanikać lewy kanał, aby w pewnym momencie wysiadło całe nagłośnienie. Całość przerwy trwała ok. 15 minut, co mogło zupełnie rozbić koncert. Jednakże doświadczenie sceniczne oraz wspomniany kontakt z publicznością przyniósł profit. Wokalista miał okazję poświrować i pożartować z publiką, perkusista miał czas, żeby zaprezentować swoje solo i klimat koncertu został zachowany, a powrót nagłośnienia powitano z podwójnym entuzjazmem.

Yellow Spots (mała scena): węgierska kapela zaprezentowała nam coś z pogranicza death rocka, psychobilly i kabaretu, a wszystko to we wręcz big bandowej oprawie muzycznej (m.in. pełna sekcja dęta!). Kapela została fantastycznie przyjęta przez publiczność, muzyki można było słuchać lub bawić się do niej, a nawet i jedno i drugie ;) dla mnie zespół był ciekawostką, jednakże pozostawiającą niesamowite wrażenie.

Laibach (duża scena): co tu dużo pisać – gwiazda festiwalu. Zapewne duża cześć publiczności przyjechała zobaczyć właśnie ich. Koncert zagrany perfekcyjnie przez znakomitych muzyków. Mieliśmy część z wariacjami nt. hymnów narodowych (kto zna DVD Laibacha, ten wie o co chodzi) oraz część, w której usłyszeliśmy hity pokroju Alle Gegen Alle, Tanz Mit Laibach czy God Is God. Zdecydowanie największy tłum na całym festiwalu i dość długi koncert z bisem. Myślę, że zespół dobrze zapamięta ten występ. Publiczność także.

Zion Train (mała scena): koncert zespołu Laibach z pewnością był dla niektórych zakończeniem festiwalu. Jednakże po zakończeniu, na małej scenie swój występ miał jeszcze brytyjski Zion Train. Ich target to zupełnie inni ludzie, więc nie było mowy o końcu festiwalu, zapewne wiele osób czekało na ten występ. Szczerze mówiąc przebywałem niedaleko sceny przez cały koncert i jedno trzeba przyznać: niesamowita pulsująca wibracja. Tyle energii nie widziałem już dawno na żadnym koncercie. Publiczność bawiła się przez cały koncert, on sam był natomiast koncertem zupełnie innym, niż poprzedzający Laibach. Ten ostatni bowiem dostarczył nam technicznej, emocjonalnej i patetycznej muzyki, Zion Train natomiast przedstawił luźną, pulsującą energię. Całość wypadła niesamowicie. Po zakończeniu dyskusji przy piwie, szliśmy spać zadowoleni.

Podsumowując: chwała organizatorom za podjęte wyzwanie. W Polsce zdecydowanie potrzeba nam takich właśnie imprez. Ze strony organizacyjnej mieliśmy drobne niedociągnięcia ale to pierwsza edycja festiwalu więc można je wybaczyć z czystym sumieniem. Festiwal wypadł świetnie, niestety nawaliła publiczność której zabrakło (ta która była, bawiła się wspaniale). A szkoda, bo z większą ilością ludzi byłaby to naprawdę niesamowita impreza. Mimo wszystko, festiwal oceniam bardzo wysoko, zostawił bardzo miłe wspomnienia i miejmy nadzieję, że organizatorzy podejmą się organizacji także za rok!
Back to top
View user's profile Send private message Send e-mail
Display posts from previous:   
Post new topic   Reply to topic All times are GMT + 1 Hour
Forum Index » Odnośnie Portalu » Relacje » wRacku Festiwal, 25-26.06.2010 Racibórz

 
Jump to:  
You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot vote in polls in this forum
You cannot attach files in this forum
You can download files in this forum


Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group