Kota :: Infected Mushroom - Vicious Delicious (2007)
Czasem zdarza się tak, że pieniadz przesłania twórcom cały świat. Czasem zdarza się tak, że wytwórnia wywiera presje na artystach pragnąc uzyskać z ich twórczości jak najwięcej profitów. To wszystko kreuje dzisiejszy obraz showbiznesu i delikatną granice pomiędzy sztuką a komercją, innowacją a kiczem.
Jak było w przypadku nowej płyty izraelskiego duetu Infected Mushroom, tylko oni raczą wiedzieć. Z jednej strony nie wydaje się, by musieli uciekać się do takiego chwytu by zyskac fanów, w końcu w świecie psytrance mają już swoją ugruntowaną pozycję. Z drugiej dziwnym jest gdybanie, że to wytwórnia, która przecież nie z tej jedynej ich płyty ciągnie zyski, wywiera nagle tak wielką presję na duecie. W efekcie otrzymujemy album, który choć jest genialny pod względem technicznym, okazuje się kompletnym niewypałem. Gdzie nowatorstwo, sztuka, wyraz i dusza Infected Mushrooms? Gdzie te zakręcone i zaskakujące aranżacje? Zdaje się, że na "Vicious Delicious" zabrakło tego wszystkiego poza doskonałą, wręcz pedantyczną, precyzją.
Niejeden projekt muzyczny zmienił swoje tory, niejeden próbował sił wplatając lub przerzucając się na nieco inny styl muzyczny, jednak rzadko kiedy ten zwrot wołał o pomstę do nieba tak jak w przypadku Infected Mushrooms. Wynikiem tego zabierałam się do pisania recenzji wielokrotnie ze skutkiem żadnym, wciąz wracając do punktu wyjścia, który okazywał się być martwym. Jedyne co mi pozostało to wrażenie, że zostałam skatowana wręcz techniczną, bezduszną papką kiczu do której nie chcę już wracać. Wyobrażam sobie jak zdradzeni muszą czuć się fani IM po przesłuchaniu albumu, który nie dość, że miał w założeniu być skazany na sukces, to jeszcze został wydany z dziewięciomiesięcznym opóźnieniem! Założenie założeniem a rzeczywistość rzeczywistością. Album może i osiągnie sukces gdzieś na półce komercyjnego kiczu, gdzieś w umysłach skażonych popkulturą, bo przecież nie słucha się go źle, pod warunkiem, że nie zna się poprzedniej twórczości Izraelczyków.
Nieświadomego przeszłości, czy sceny psytrance, słuchacza "Vicious Delicious" może nawet urzec mnogością nawiązań do popu, hip hopu, rocka czy - miejscami - numetalu. To stwarza wokół płyty otoczkę popularności, ale czy na prawdę o to chodzi w muzyce by była ona popularna do bólu? Czy na prawdę IM chodziło o to by emitować ich twórczość pomiędzy Linkin Park a Madonną jako przyjemną dla ucha, zabarwioną zakręconymi dźwiękami ciekawostkę? Jeśli tak, to ta płyta prze ku temu bezsprzecznie, pozostawiając po sobie uczucie żalu na wspomnienie poprzednich dokonań Ereza i Amita.
OCENA : 5/10
Komentarzy: 1 21.11.07 - 00:33